Połowa września, a tydzień przed wymarzonym ślubem Justyny i Przemka na plaży nie zapowiadał niczego dobrego.
Lało. Codziennie. Ciężkie chmury, mokry piasek, zero słońca.
A mimo to oni się nie poddali. Mówili: „To będzie TEN dzień. Nasz.”
I był.
W dniu ślubu nagle — jak na zawołanie — pojawiło się okno pogodowe. Nie było już deszczu, pojawiło się słońce, a na horyzoncie tylko wiatr walczył z fryzurami. Ale nic nie mogło przeszkodzić w tej ceremonii.
Na plaży zebrał się tłum gapiów, ale świat jakby się wyciszył. Były łzy, śmiech, emocje, dużo czułości i jeszcze więcej wiatru. I to wszystko pasowało.
Do nich. Do tej przestrzeni. Do tej decyzji, by powiedzieć sobie „tak” właśnie tam.
Następnego dnia spotkaliśmy się na krótką sesję poślubną.
W teorii: warunki nie do zdjęć. Pochmurno, zimno, ludzie w zimowych kurtkach, a Justyna — na boso, w sukni ślubnej, tańcząca z falami.
Zrobiliśmy 15 minut zdjęć i to wystarczyło. Bo w takich historiach nie chodzi o ilość ujęć.
Chodzi o to, że była obecność. Byli oni. Było wszystko.
.
.
.
.
.
.
.
Strona stworzona z miłością przez Małe Studio
OBSERWUJ
ZOBACZ